Maria Czerkawska pisarka i poetka z Bezmiechowej (życiorys)
W dniu 27 listopada 1881 roku w Bezmiechowej urodziła się Maria Czerkawska córka Stanisława i Henryki Murdzieńskiej. Po czterech latach umiera jej matka. Wychowaniem Marii i jej młodszego brata Józefa zajmuje się ojciec. W 1896r. ojciec 69-letni poślubia domową nauczycielkę Marii panią Leonę Kordaszewską.
W latach 1904-1905 studiuje w Krakowie na Wydziale Filozofii Uniwersytetu Jagiellońskiego. W czasie studiów poznaje Wilhelma Feldmana, który zainteresowany twórczością Marii Czerkawskiej umożliwia jej poetycki debiut. Ze względu na trudną sytuację rodzinną i materialną przerywa studia i powraca do Bezmiechowej. W 1906 roku umiera jej ojciec.
W 1915r., gdy działania wojenne trwają opuszcza rodzinny dom w Bezmiechowej i przebywa kolejno w Zakopanem i Krakowie. W rok później powraca do Bezmiechowej i odbudowuje ocalały majątek i zniszczony dom. W tym samym roku wychodzi za mąż za chemika doktora Gustawa Mauthnera. Do roku 1939 zajmuje się gospodarstwem leśnym i dużą pasieką. Po fali silnych mrozów Komisarz Ochrony Lasów w powiecie leskim ceni Marię Czerkawską jako najlepszego leśnika w powiecie. Jednocześnie poetka zajmuje się twórczością i publikuje w prasie.
W roku 1931 w miesiącach wrzesień-październik przebywa we Francji. Po powrocie do kraju pod wpływem częstych wyjazdów na wybrzeże powstają utwory o tematyce morskiej. W 1933r. poznaje Eleonorę Bogusz, która zostaje nieodłączną towarzyszką jej życia, a później autorką wspomnień o poetce. W 1938 roku Maria Czerkawska wstępuje do lwowskiego oddziału Związku Zawodowego Literatów Polskich.
Po wybuchu II wojny światowej poetka opuszcza dom początkowo udaje się do Tarnopola i Lwowa, gdzie umiera chory brat Józef i ginie bez wieści mąż Gustaw Mauthner. W maju 1940r. przybywa do Krakowa. Przez cały okres wojny i okupacji pracuje w antykwariacie i sklepie komisowym. Po wyzwoleniu Krakowa w styczniu 1945r. poznaje Jana Sztaudyngera. Dzięki jego pomocy pracuje krótko w Towarzystwie Przyjacół Teatrów Lalek.
Doświadczenia lat wojny i okupacji wykorzystuje w pracy literackiej. W 1945 roku wstępuje do krakowskiego oddziału Związku Zawodowego Literatów Polskich. Uczestniczy w pracy Sekcji Poezji Dziecęcej. Poznaje tam Janinę Porazińską a także Marię Billiżankę, dzięki którym nawiązuje współpracę z rozgłośnią polskiego radia. W dniu 31 października 1946r. odwiedza Leopolda Staffa. Jest to jej jedynie spotkanie z tym poetą. Wywarło ono ogromny wpływ na wczesną twórczość Czerkawskiej. Rok później poetka otrzymuje stałą subwencję z Ministerstwa Kultury i Sztuki.
W dziesięć lat później 19 marca 1957 roku w wypadku ulicznym poetka doznaje złamania nogi. Po tym wypadku nie może się samodzielnie poruszać. W sierpniu tegoż roku zostaje odznaczona Krzyżem Oficerskim Odrodzenia Polski. W dniu 2 listopada 1973r Maria Czerkawska umiera w Krakowie w wieku 92 lat. Zostaje pochowana na cmentarzu na Salwatorze.
Wspomnienia osób zaprzyjaźnionych z Marią Czerkawską:
„Była tylko tym człowiekiem podobnym do aniołów, który powiada: tu jest światło, a tu noc, tu śpiewa ptak, a tam płonie ognisko, tu rży koń, a tam pod horyzontem leży chłodna woda.” (Tadeusz Nowak)
„Maria Czerkawska po wyjściu za mąż osiadła w sąsiednim majątku swego męża w Rudence. Zarządzała lasami obu majątków, z których dostarczała drewna na budową hangarów. Często przyjeżdżała wierzchem w odwiedziny z Rudenki do swojego brata Józefa Czekawskiego i jego synów Tadzia i Jędrusia. Jej wielka pasieka była postrachem dla fani toteż omijano ją z daleka”. Tak zapamiętał Marię Czerkaweską jej krewny Kazimierz Dworzański z Krakowa, który w latach 30-tych często u niej w Rudence jako u swojej cioci przebywał. Często też odwiedzał Bezmiechową, a zwłaszcza bardzo interesowało go miejscowe szybowisko.
„Maryla zawsze starała się o pogodę i uśmiech. Wszyscy podnosili jej pogodne usposobienie, a nikt nie przypuszczał, ile w tym było opanowania i silnej woli.” (Eleonora Bogusz)
Dwór w Bezmiechowej Maria Czerkawska w młodości Zdjęcie poetki z jej własnoręcznym podpisem
Tomik „Żółte chodaczki”
Żółte chodaczki
Młodziutkie gąski,
młodziutkie kaczki
włożyły śliczne,
żółte chodaczki.
Przez całe życie
będą je nosić
po mokrych łąkach,
po chłodnej rosie.
Będą je w rzecznej
obmywać wodzie,
bo tym chodaczkom
nic nie zaszkodzi.
Naszym bucikom
woda nie służy –
mama zabrania
brodzić w kałuży.
Mówi: – od rosy
niszczy się skóra,
w butach się robi ,
przy dziurze dziura.
O, gdybyż można
dostać od kaczki
takie żółciutkie,
mocne chodaczki!…
Dla małych pszczółek
Leci pszczoła do ogrodu,
chce od kwiatów dostać miodu.
Brzęczy:- Kwiatku, teraz maj,
daj mi coś słodkiego, daj!
– Dam ci – szepce kwiatu kielich-
miodu dla niemowląt pszczelich.
Pyłku nie poskąpię też,
ale sama sobie bierz!
Nie obejdzie się bez misia
Bury misio jest ciekawy
I roboty, i zabawy.
Gzie się tylko ruszy Krysia,
Nie obejdzie się bez misia.
Przy śniadaniu, przy obiedzie
miś hyc! – już na stole siedzi.
Ciekawie nastawia uszka
i zagląda do garnuszka.
Chce na oknie kozły fikać,
drzwi otwierać i zamykać,
chce w kuchence gaz zapalać,
ale Krysia nie pozwala.
W parku zawsze pierwszy pędzi
do wiewiórek, do łabędzi.
Gdzie się tylko ruszy Krysia,
Nie obejdzie się bez misia.
Wczesnym rankiem
Wczesnym rankiem do Marcina
idzie zima.
– Co ty powiesz, mój Marcinie,
białej zimie?
– Z saneczkami pójdę do niej,
czapką ładnie się ukłonię,
powiem: – Zimo, z każdej chmurki
syp nam śnieżek na pagórki!
Dużo, dużo, coraz więcej,
nasyp płatków sto tysięcy,
żeby zjeżdżać było gładko
Jackom, Maćkom, Małgorzatom
i mnie!
Kogutek
Maciuś woła cichutko:
– Kogutku,
mam dla ciebie w kieszonce
coś złotego jak słońce!
Garstkę pszeniczki ci dam,
zjedz ją sam.
A kogutek: – Ko, ko, ko!
Co mówisz, Maciusiu, co?
Tyle rzeczy wiem i umiem,
ale tego nie rozumiem.
Znam się świetnie na pogodzie,
o północy pieję co dzień,
wiem, którędy lis przebiega,
jastrzębia w chmurach dostrzegam…
Tyle rzeczy wiem i umiem,
ale tego nie rozumiem.
Chcesz, bym sam pszeniczkę zjadł –
ja porządny swojski ptak?
Nie, nie! Wysyp ją pod murkiem.
Zwołam zaraz wszystkie kurki.
Ko, ko, ko!
O, jak trzęsą się grzebyczki,
kurki pędzą – już tu są!
Razem podjemy pszeniczki.
Bardzo smaczna! Ko, ko, ko!
Agnieszka
Wszyscy wyszli dzisiaj w pole,
babcia obiad warzy.
Agnieszka dzielnie pomaga,
gospodarzy.
Dała Murci obiad koci,
a Kruczkowi – psi.
Nakarmiła siedem kurek,
no i teraz śpi.
Słońce patrzy przez listeczki,
lipa kwiatem prószy.
Motyl pilnuje Agnieszki,
chrząszcz i kilka muszek.
Wyszedł także krasnal z nory,
oparł się o kij.
– spracowałaś się, Agnieszko,
śpijże sobie, śpij…
W ogródku
Dziś od rana kwaczą kaczki:
– zasiejemy wam buraczki.
Dla nas to jest trud niewielki,
mamy dzioby jak szufelki…
Praca pójdzie nam raz-dwa!
Kwa, kwa, kwa!
– Dziękujemy, dziękujemy!
Sami grządki zasiejemy.
I rzodkiewkę, i buraczki.
Sio z ogródka, miłe kaczki!
Sio na wodę, sio!
Woła, gdacze chór kokoszek:
– pomożemy sadzić groszek.
Dla nas praca to niewielka,
mamy dzioby jak szydełka.
Potrafimy siać i mak!
Ku-ku-dak!
– Dziękujemy, dziękujemy!
Sami wszystko posiejemy,
zasadzimy groch, ogórki.
A sio z grządek, miłe kurki!
Sio z ogródka, sio!
Potok
Skacze potok po kamykach,
zakręcił się i umyka.
Błysną słońcem, w trawach miga
mknie parowem,
wiesza krople na łodygach
łopianowych.
O brzeg otarł się jak kotek
i myk, myk…
Co się stało? Wśród paprotek
potok znikł.
Wytęż uszy, wytęż oczka,
biegnij i szukaj potoczka!
Obok łąki wierzba siwa
i pień stary, cały w mchu.
Tam ktoś cicho się odzywa:
Glu, glu, glu…
Czereśnie
Przyleciał, zagwizdał szpak.
Zaraz ci powiem, co i jak.
– Czereśni – wołał – czereśni
nie można zrywać za wcześnie,
lecz w sam czas!
Czerwiec w słońcu je rumieni,
co dzień dodaje czerwieni.
Gdy dojrzałe, słodkie kiście
zamigocą pośród liści,
ja dam znak.
Z dawna ptaki głoszą w pieśniach,
że najlepiej na czereśniach
zna się szpak!
Bratek
Rósł na grządce
mały kwiatek:
z żółtym oczkiem
ciemny bratek.
Podniósł oczko
na różyczkę:
– Chciałbym taką
mieć siostrzyczkę.
Na to róża
rzekła ostro:
– Wcale nie chcę
być twą siostrą!
Odwróciła
wszystkie płatki.
– Nie chcę więcej
mówić z bratkiem.
A mak na to
purpurowy
woła: – Nie chyl,
bratku, głowy!
My jesteśmy
braćmi bratka,
a cóż róża?
Zła sąsiadka!
O leśnym dziadku
Szemrze gaj, szumi bór …
Leśny dziadek ma sześć cór.
Jedna córa na polanie
pasie zajączki i łanie.
Podsuwa im smaczne listki,
gładzi pyszczki.
Druga butki plecie z wrzosów.
Same ją po lesie niosą
na promykach czy na mgle –
jak kto chce.
Trzecia w ciemnej boru głębi
ściele gniazda dla gołębi.
Oczy jej uważnie patrzą,
żeby piskląt nie tkną jastrząb.
Czwarta hoduje storczyki
i ukrywa borowiki.
Czasem komuś szepnie: – tu,
tu borowik siedzi w mchu …
A ta piąta? A ta piąta
po całym lesie się krząta.
Sosenkom prostuje wiechy,
wiewiórkom daje orzechy,
przedrzeźnia rozśmiany strumyk
dzieciom odpowiadać umie:
– Hop, hop! Tu, tu!
Biegnijcie do mnie co tchu!
Szósta to najlepsza matka
dla wnuczki leśnego dziadka.
Wnuczka różowa, malutka
chodzi we wrzosowych butkach.
Ujmuje dziadka za rękę,
powtarza ptasią piosenkę
i w czas czerwcowej pogody
idą razem na jagody.
Szemrze gaj, szumi bór…
Leśny dziadek ma sześć cór.
Kołysanka
Śpij cichutko, pajacyku.
Uśnij, prędko, uśnij…
Coraz dalej szumi rzeka,
czasem rybka pluśnie,
mały kamyk się oderwie
od ciemnego dna…
Śpij cichutko, pajacyku.
A-a-a…
Liść się ruszył
i noc brzękła
rosy srebrnym kluczem.
Wśród gwiazd Wielka Niedźwiedzica
sza!… – zaczyna mruczeć.
Pora odlecieć
Poćwierkują jaskółeczki:
– Pora nam odlecieć…
Kto też pierwszy wieś opuści –
My czy z miasta dzieci?
Kto będzie żałować bardziej
pól, łąki i rzeki:
Dzieci, co do szkoły pójdą,
czy my, jaskółeczki?…
Tomik „ Czerwony kogucik”
Czekamy wiosny
Po polach chodzi
szare przedwiośnie.
Kwiaty nie kwitną,
trawa nie rośnie.
Chodzi przedwiośnie
po smutnym lesie –
a w lesie zima
czy późna jesień…
Wiosno, wiosno, pośpieszże się!
Słonko z wietrzykiem
ciepłym i młodym
idą rozkruszyć
śniegi i lody.
Wiatr lasem biegnie,
mknie łąki brzegiem,
budzi stokrocie
i przebiśniegi.
Siwe piórko
Powróciła kukułeczka
z dalekiego kraju,
upuściła siwe piórko
nad brzegiem ruczaju.
Upuściła, zakukała
i Józika prosi,
żeby sobie przy czapeczce
siwe piórko nosił.
Bazie
Srebrne bazie, małe kotki –
czy słyszycie?
Kwiecień woła przez opłotki:
– Kici, kici.
– Kici, kici – słonko wzywa
wciąż goręcej,
kotków na wierzbach, na iwach
coraz więcej.
Wietrzyk nadbiegł jarem wąskim,
szumi słodko,
delikatnie gnie gałązki
pełne kotków.
Bielutkim brzozom
w warkocze dmucha,
trawy pogłaskał,
na zboża chucha.
Boćkom, co idą
w mokradeł stronę,
gwizdną wesoło:
– Grajmy w zielone!
Wiosna tymczasem
pod gajem, w cieniu
myje twarzyczkę
w modrym strumieniu.
Szum niecierpliwy
światem się niesie:
– Wiosno, wiosenko,
a pośpieszże się!…
Siedzi ptaszek
Siedzi ptaszek w starej wierzbie –
zima tam.
– Kiedyż ja się młodej wiosny
doczekam?
Doczekam się tej wiosneczki
nie wcześniej,
aż rozwiną się listeczki
czereśni.
Doczekam się wioseneczki
w ten ranek,
gdy Marysia ujrzy paczki
sasanek.
Kiedy dzieci przyjdą śpiewać
nad rzeką –
wtedy ja się wioseneczki
doczekam.
Kwiecień
Figlarz kwiecień plecie, plecie,
że dla dzieci niesie kwiecie.
Naraz śniegiem w okna rzucił.
Kwietniu, czemu dzieci smucisz?
– Ja tak tylko dla zabawy
straszę czasem młode trawy,
zajączkowi w chyżym biegu
na ogonek sypnę śniegu.
Z małej chmurki jak z poduszki
w lot wypuszczam białe puszki,
lecz w zanadrzu słonko trzymam!
Błyśnie – i już śniegu nie ma.
Koniec z zimową zawieją!
Ludzie kopią, orzą, sieją.
Niechże dzieci się nie smucą –
już nie będę śniegiem rzucać.
Tomik „Nasza szkolna gromada plany sobie układa”
Nasza gromada
Nasza szkolna gromada
o przyjaźni nie gada,
ale za to w potrzebie
każdy zrobi dla ciebie,
co będzie mógł.
Nasza szkolna gromada
i o zgodzie nie gada,
lecz gdy ważna jest sprawa,
my stajemy jak ława,
jak skalny próg.
Nasza szkolna gromada
o dzielności nie gada –
mówi za nią ochota,
serca szczere od złota,
silne jak dzwon.
Będziesz kiedyś górnikiem,
aptekarzem, lotnikiem,
gdy coś zacznie dolegać,
znajdziesz pomoc w kolegach
ty, ja, ona i on.
Budujemy mosty
Nad rzeka, co pola dzieli,
będę budowała mosty.
Wyrysuję, rozplanuję
jeden z łukiem, drugi prosty
jak strzelił.
Przyjdą murarze i tracze,
betoniarze i spawacze.
Z wody wyciągną filary,
mocnym złączą je wiązaniem
i będziemy pracowali
jednym ciągiem,
aż most stanie.
Po jednym pójdą pociągi.
Drugim ludzie, samochody
będą sobie pędzić zdrowo.
Choćby nawet przyszła powódź
z strasznym szumem, z żółtą pianą,
nasze mosty, piękne mosty,
jeden z łukiem, drugi prosty,
pozostaną. Bo nad nimi pracowali
twardą ręką, sercem szczerym
cieśle, murarze i tracze,
betoniarze i spawacze
razem z inżynierem.
Razem
Gdy mój tatuś górnik
z pracy wrócił w nocy,
powiedział: – Nad normę
zrobiłem sto procent.
Kiedy ja górnikiem
zostanę nareszcie,
obydwaj zrobimy
ponad normę – dwieście!
Krawczyni
Dzisiaj szyję sukieneczki
dla mej lalki, dla laleczki,
lecz, nim parę lat upłynie,
będziecie mieli krawczynię.
Maszyna turkoce, maszyna gra.
Ja sobie nucę: Tra – la – la – la.
I kraję, i szyję.
Maszyna aż śmiga.
Tu druga zakładka,
tam pierwsza fastryga.
Czółenko się sunie,
a koło wciąż gna.
Tra – la – la – la.
Z każdego tra – la – la
prędko się wychyla
żakiecik brązowy,
sukieneczka lila.
Spodenki w paseczki,
bluzeczki w kropeczki,
czyściutki jak słonko
fartuszek z kieszonką,
gorset, co się świeci,
czerwony berecik.
Dla mej lalki szyje teraz,
psuje czasem, pruję nieraz,
bo chcę, żeby się udało
być krawczynią doskonałą.
Tomik: „Zielony cień”
Intermezzo
Jakżeż las jest podobny do wielkiego miasta!…
Tylko w mieście są ludzie, a w lesie są drzewa;
Jedno ludźmi, a drugie drzewami narasta,
Podobnie, tak podobnie, huczy, szumi, śpiewa!
Las i miasto się kryją pogody pozorem,
Co okłamuje, mami płochego przechodnia;
W zieleni i pod ulic tęczowym kolorem
Miesza się śmierć i życie, niewinność i zbrodnia.
Za gałęzie się drzewa, za łby wodzą ludzie,
Bez wytchnienia się walka toczy i bez przerwy;
Są hosanny uniesień, krzyk w bezbrzeżnej nudzie,
I burze, co przechodzą, by odprężyć nerwy.
Chodzisz po wielkim lesie, jak chodzisz po mieście,
Podglądasz drzew bujania, ludzkich ruchów zwrotność,
I radbyś wołać: Gdzież wy prawdziwi jesteście,
Bym mógł pośród was zgubić błądzącą samotność!
Znasz dęba, buka, leszczynę, Jesiona,
Znasz Tadeusza, Jana, Zygmunta – imiona.
Co ci pokazał grab z pod zielonej przyłbicy?
Jest wysoki, rośnie w piątym rewirze,
niby przy tej a przy tej ulicy…
Leszczyna ma orzeszki – śliczne orzeszki ma leszczyna, –
Od wiewiórki do wiewiórki idzie wielka nowina.
Widziałeś ją w burzy, w lipcowej pogodzie, co się jarzy, –
Coś pojął, coś wyczytał z uśmiechniętej
czy zadumanej twarzy?
Co powiedział ci listków szmer, czy otworzyła ci się głąb nieznana?
Rozpoznajesz dęba i buka, jak Zygmunta, Tadeusza, Jana…
Masz o nich sen twój, sen o nich na jawie masz jeno –
I mógłbyś często wołać: leszczyno, jak wołasz: Marjo, czy Heleno.
Tomik: „W lesie biało”
W lesie biało
W ciszy porannej godziny
zajączek wracał do lasu.
Podjadł sobie koniczyny,
biegał, hasał,
wesoło kiwał ogonkiem.
Gdy w sosnowe wpadł sadzonki,
zwolnił biegu,
spojrzał w górę.
Z ciemnej chmury
sfruwa, leci coś białego.
Kogoż by spytać, zawołać?
Zajączek dojrzał dzięcioła.
– Dzięciołeczku, co się stało?
W lesie biało!
Dzięcioł na ogonie wsparty
zadumał się nie na żarty.
Mknie zajączek lasu skrajem,
wtem gwar słyszy i przystaje.
Na kalinie obok dróżki
poćwierkują jemiołuszki.
– Jemiołuszko, co się stało?
W lesie biało!
– Powiedziałabym z ochotą,
jeżeli ci chodzi o to,
ale jemiołuszka młoda
zna się tylko na jagodach.
Nie wiem. Patrz, idzie Mikita,
jego spytaj.
– Z lisem nie jestem w przyjaźni.
Zając biegnie coraz raźniej.
Płatki krążą wciąż te same.
Nareszcie spotkał swą mamę.
– Mamo – pisną – co się stało?
W lesie biało!
Widziałem, gdym z pola biegł.
– Synku – szepce zajęczyca –
to nie żadna tajemnica,
to jest pierwszy śnieg.
Tomik: „ Sieci na wietrze”
Rączki i oczka
W oczach ma dwa ptaszki niebieskie i niespokojne,
co z rączki wciąż, niestrudzenie, prowadzą wojnę
o byle co: miesięcznego rożka srebrne ciastko,
pomadkę róży, świerka szczyt z karmelową gwiazdką.
o słońce, co jest jak pomarańcz złote całe,
o lodu sopel, o śniegów cukrowy kryształek
o chrząszcza, co padł na grzbiet i śmiesznie się grzebie
o wszystko – bo wszystko chcą rączki zabrać dla siebie.
A oczka? Oczka znają już przyloty, odloty
dostają w wątłych skrzydłach pierwszych puszków tęsknoty.
Słowo
Z chaosu dźwięków zanim się pierwsze objawi,
jest jak przed świtem purpurowy krzyk pawi –
tirli błękitne, niebieskie, skowronkowe,
i gruchanie gołębi biało-różowe.
Jest jak pod niebem ujętem w bure cienie,
żółte, drapieżne, jastrzębiowe kwilenie.
Jest zielonkawem glu – glu głębokiej wody,
gamą złożoną z ciemnych głosów przyrody.
Dojrzewa mozolnie w wątłem ciała włóknie
Buja figlarnie na języka huśtawce
Siada niepewnie na ząbków białej ławce
zasem o nią zawadzi, zahaczy, stuknie
Błądzi długo, uparcie, po podniebieniu…
Aż na tajemnicze zaklęcie
wyleci,
złączy białość, błękit, żółtość, czerwień, zieleń
w cud wcieleń –
i na wielkim, ciemnym mowy firmamencie
objawieniem pierwszego słowa zaświeci.
Start
Dość sił, by zacząć iść już na spotkanie życia,
Dotknąć ziemi stopkami o różowych piętach
Życie, kukułka siwa, kuka gdzieś z ukrycia…
Samemu trzeba chwycić ją w chciwe łapięta.
Chwieje się krok niezdarny, i w głowie się kręci –
Rączki łapią powietrze i swe własne chwianie –
A życie woła, kuka, kuka bez pamięci
Za oknem, szafą, krzesłem, w kącie, na dywanie.
Pierwszy upadek, pierwszy guz, są niczem więcej
Jak chmurką, co po niebie przepłynie skrzydlata
I czyni głębszym szafir – – czegoż chcieć goręcej
Niż tych kroków, co wiodą do zdobycia świata.
Przebłysk nieśmiałej dumy, uśmiechów motyle
Fruwające nad szlakiem drogi zamierzonej
Pierwszy krok – człowiek stanął o swej własnej sile,
Potężnej, niezastąpionej.
Butki
Malutki-
Jakże skroić, jakże Uszyc ci butki,
Byś odważnie mógł w nich chodzić po ziemi
Ścieżynami, drożynami trudnemi
Abyś wkładał je radośnie co rano,
Miękkie butki z serca mego safjanu,
Sznurowane tasiemkami ze słońca,
Z obcasikiem krytym skórką zaskrońca,
Niepokojem niezwalczonym mej duszy,
Iżbyś grudy na swej drodze nim kruszył.
Malutki –
Jakże skroić, jakże uszyć ci butki,
Ciepluteńkie i wygodne i trwałe,
Które rzucisz, gdy ci będą za małe
Za małe.
Nie płacz
Nie płacz – cyt, – bo nie będzie wcale słychać skowronka…
Cicho – słońce wschodzi, – właśnie zbudziła się łąka
Kwiatki otwarły płatki, mówią Ojcze nasz, Ave –
Nim za rączki się wezmą, zaczną z wietrzykiem zabawę.
Cicho! – jaskółka dla dzieci chce nałowić muszek
W trawę pełną rosy wypędza krowy pastuszek
Bosa gęsiareczka bielutkie wygania gąski
Nad stawem brzoza stroi głowę w słoneczne wstążki.
Nie płacz, – bo stanie w locie jaskółka granatowa,
Przestraszy się, zboża stratuje łaciata krowa ,
Gąski uciekną – i wszyscy będą się dziwili,
Kto to o ślicznym świcie tak niecierpliwie kwili.
Tomik: „Ludzie i liście”
Syn
Przyszło —
małe, ośnieżone, zakutane
w liche spłowiałe barchany,
że nie wiadomo gdzie ramiona, gdzie szyja —
rzuciło koromysło,
tupnęło nożętami
i zaczęło mocno rękami zabijać.
Z pod czapy błysną nosek
i policzków wiśniowe jagody,
oczy czarne pod rzęs gęstym cieniem
jakieś znane, młodsze lecz te same —
Głosem,
któremu pewność chciało nadać męską,
rzekło z powagą, zwycięsko:
naniosłem beczkę wody —
chyba wystarczy do prania…
— a ciszej,
jak coś co się chętnie odsłania,
czego można nie słyszeć,
— za mamę.
Ulga
Gąszcz przedarł młody słońca okrzyk,
Osypały się klony żółtym deszczem.
Echami światłom padło na sosnowe progi,
kukułka zaśmiała się pośród leszczyn.
Brodząc po pas,
roztrącając piersiami paprocie kudłate,
stara kobieta niesie wiązkę pokrzyw.
Las
sięgną w głąb pamięcią —
poznał dawną, poziomkowa urodę —
pożałował jej, westchnął,
stwardniałą ścieżki matę
nieznacznie podsunął pod nogi.
Chłodna noc
Usiądźmy siostro. Cicho. Żórawiany klucz
zamknął z przeciągłym zgrzytem szkatułkę klejnotów –
wieczór – posłaniec stoi do odejścia gotów.
Nie bój się– nie chcę badać wyrazu twych ócz,
bo — i poco.
Wiem, że groźnej ciemności nie przebędziesz wpław,
wiem dobrze, ci obcy mocnych świateł chorał –
lecz pomyśl jak brzmi śmiesznie martwych liści morał,
jak suche są sentencje nawpółzwiędłych traw
w strachu przed nocą.
Zmęczona? – oprzyj głowę, nie strzeż się, nie broń –
trzeba czasem odpocząć po zbyt wielkim trudzie –
wszak żeśmy tylko ludzie, bardzo biedni ludzie;
okryj się szczelniej chustka i podaj mi dłoń.
Noc dziś chłodna.
Tomik: „ Kto się śmieje”
Kto się śmieje
Kto się śmieje, kto się śmieje,
gdy wiosenne słonko grzeje?
Kwiat na oknie, kot na płocie,
w polu ludzie przy robocie.
Kto się śmieje, kto się śmieje,
gdy wiosenne słonko grzeje?
Przedszkolakom buzie, oczka,
z kurczątkami czarna kwoczka,
fiołeczki, niezabudki
i w wózeczku Krzyś malutki.
Kto się śmieje, kto się śmieje,
gdy wiosenne słonko grzeje?
Ptak w błękicie, wiatr swawolny
i dzieci w ogródku szkolnym.
Za potoczkiem
Mały kwiatek za potoczkiem
mruga na mnie żółtym oczkiem.
Oczek tych ma całą kiść –
iść po niego czy nie iść?…
Nie, nie pójdę – to pierwiosnek,
otwiera i wita wiosnę,
mama go kluczykiem zwie,
nie zerwę go, nie.
Tak mu ładnie na polanie –
niechże rośnie, niech zostanie,
miga w słońcu żółtym oczkiem
starym olchom za potoczkiem.
Listki
Deszczyk pluszcze i szeleści:
„Listki, listki, gdzie jesteście?
Trzeba się pokazać wreszcie”.
„Patrz, deszczyku, tam i tu,
już jesteśmy na agreście,
na czeremsze, w pączkach bzu…
Patrz, deszczyku, tam i tu.”
Piosenka
Tej majowej, ciepłej nocki
do rana
spać nie mogła pioseneczka
wiośniana.
O świtaniu pobudziła
nas wszystkich, ludzi, ptaki, dzieci, kwiaty
i listki.
Śpiewa ptaszek, co ma w gaju
gniazdeczko,
wioska w górach, na równinie
miasteczko.
Śpiewa rzeka, co wśród głazów
swawoli
i śpiewają dzieci wszystkich
przedszkoli.
Jak nie śpiewać razem z drozdem,
skowronkiem?
Ludzie sieją, krowy wyszły
na łąkę,
wiśnie kwitną, po miód pszczoła
leci…
Jak nie śpiewać, kiedy wiosna
na świecie?
Jaś i świt
Z mgieł nadrzecznych szarej budki
wymknął się świt różowiutki.
Świt, leniuchom mało znany,
trochę dzisiaj był zaspany,
lecz się schylił nad wód strugą,
mył się, czesał dosyć długo.
Jeszcze bardziej różowiutki,
włożyć chciał złociste butki,
co zmoczone były rosą…
Jak je suszyć? Pobiegł boso.
Nie miał już ni chwili czasu,
ptaki go wołały z lasu,
bez w ogrodzie, bławat w życie,
wróbel: „Chodźże, świ-świ-świcie”.
Też zaspany, też różowy,
Jaś z obory wygnał krowy,
oczy także tarł piąstkami
i szedł z wolna za krowami.
Patrzył jak się budzi ziemia,
na nóżkach też butków nie miał.
Zioła, trawy kapią rosą,
a świt z Jasiem obaj boso.
„Chłodno, bracie, zimno, miły,
butki mi się przemoczyły…”
A Jaś szepce po cichutku:
„Małe kotki śpią w mych butkach.
Przed twym przyjściem, pora wczesną,
czyż je mogłem budzić ze snu?”
Świt złociste podniósł brewki:
„Zaśpiewajmy dla rozgrzewki,
razem z drozdem, szpakiem, kosem,
co też mają nóżki bose”.
Już piosenka mknie w parowy,
każdy listek w nich różowy.
Już i rzeka niedaleka
różowością się powleka,
już różowość drga nad żytem-
to Jaś śpiewa razem z świtem.
Różowią się stare dęby
i polany, i poręby,
i chruśniaki, maliniaki,
różowieją wszystkie krzaki,
łąka staje w kwiatów krasie-
to świt śpiewa razem z Jasiem.
Świt bez butków, Jasio bosy,
lecz nie czują chłody rosy.
Wschodzi słonko takie duże,
że aż trzeba oczy mrużyć.
Z blasku szyje powolutku
dwie złociste pary butków…
Tomik: „Zielony cień”
Prośba
O drzewko, drzewko przydrożne,
Migocące serduszkami ze złota,
Które ręce jesieni pobożne
Zawiesiły na tobie jak wota,-
Co z prostotą cudownych ołtarzy,
Których słodycz naiwna przenika,
Tak promiennie-o drzewko !-się jarzysz
W kościele października,-
Pozwól serce, przeciążone karą,
Złożyć ufnie pomiędzy wotami,
I z dziecięcą powtarzać ci wiarą;
Módl się za nami!
***(Schowałam się…)
Schowałam się za drzewa,
Schowałam się za pnie,
I nie ma mnie…
Jest tylko cień kaliny,
Jest sosna, która schnie,
Jest płotek z krzywą wierzbą,
A nie ma mnie…
Jest żar miłości, którym
Wszystko co żywe tchnie,-
Jest miłość wszechobecna,
A nie ma mnie…
Tomik: „Na listeczku jaworowym”
Na listeczku jaworowym
Siedzi bajka- siwa babcia,
na ławeczce.
Przez zarośla przybiegł do niej
mały wietrzyk.
-Miła babciu, masz lat więcej
niż dąb liści.
Opowiadaj coś dla serca
i dla myśli!
Ja na liściu jaworowym
piórem czajki
będę pilnie zapisywał
twoje bajki.
Odczytam je groźnym drzewom,
puszcz głębinom,
srebrnym wierzbom, co odbiciem
z wodą płyną.
One będą je powtarzać
każdą porą
nad ścieżyną, przy potoku,
w gęstwie boru…
Kto tamtędy pójdzie, w szumie,
w liści szepcie
będzie słyszał taką bajkę,
jaką zechce.
Opowiada babcia. Wietrzyk
pisze bajki
na listeczku jaworowym
piórem czajki.
Siedzi ptaszek
Siedzi ptaszek w starej wierzbie-
zima tam.
-Kiedyż się się młodej wiosny
doczekam?
Doczekam się tej wioseneczki
nie wcześniej,
aż rozwiną się listeczki
czereśni.
Doczekam się wioseneczki
w ten ranek,
gdy Marysia ujrzy pączki
sasanek.
Kiedy dzieci przyjdą śpiewać
nad rzeką-
wtedy ja się wioseneczki
doczekam.
Bez tomiku
Kto powie?
Przez sad idzie mały Maciuś,
śmieje się do słonka’
A tu pac!- czerwone jabłko
rzuca mu jabłonka.
Podniósł jabłko, idzie dalej,
a wtem obok dróżki
Pac, pac- co to? Stara grusza
zrzuciła dwie gruszki.
Podniósł Maciuś żółte gruszki,
bardzo jest szczęśliwy.
Znów pac, pac, pac- trzy śliweczki
spadły z gęstej śliwy.
Niesie Maciuś jabłko, śliwki,
Gruszki, co się złocą.
Kto z was powie Maciusiowi, ile ma owoców?
Kraj lat dziecinnych
Wracam do niego o późnym wieczorze
przez szos zakręty i ścieżek zawiłość
przy rozpadlinie, co zda się bez dna.
Noc czarną rękę kładzie na ramieniu,
a tam niezmiennie dzień bezchmurny trwa.
Sędziwy ganek nie schyliwszy głowy,
szczelnie owinął się płaszczem zieleni,
pamięcią tylko zniszczeniu wydarty
czeka na dzieci, co wzbiegną i znikną,
jak przez ogara spłoszone jelenie.
Na silnych łupkach strumień jodłom śpiewa,
ojciec w pokoju długo skrzypce stroi,
trzyma pod brodą – siwy i wysoki
w zadumie smyczkiem żałośnie wywodzi
pieśń o kalinie nad modrym potokiem.
Nie znikła z kąta biblioteczna szafa,
znów tom ogromny małe ręce niosą,
ślinią gorliwie palce, wyszukują
śmiesznych rysunków pana Kostrzewskiego –
zawsze ich mało w księgach starych „Kłosów”.
Wszystkiego mało – gwaru, książek, ciszy,
buntów, łez, śmiechu, rąk do uściskania.
Sunie i sunie obrotowa scena
nie zatrzymana nawet w tę noc letnią,
gdy ktoś miłości grał nokturn Szopena.
Maria Czerkawska bardzo kochała przyrodę, która ją inspirowała. Czuła się wspaniale mogąc podziwiać jej piękno, czy też usiąść w cieniu drzew i odpocząć. To m.in. drzewom poświęciła swoje wiersze. Oto cztery z nich: